Święta

O Pilicy » Życie codzienne » Święta

 Boże Ciało

Pierwsze obchody święta odbyły się w 1246 roku w Fosses [Francja]. Za sprawą augustianki, świętej Julianny z Cornillon, ustaniowił je biskup Robert z Thourotte. Papież Urban IV wprowadził je do całego Kościoła. W Polsce uroczystość Bożego Ciała wprowadził biskup Nankier w 1320 r. w diecezji krakowskiej. W 1420r. na synodzie gnieźnieńskim uznano uroczystość za powszechną. Obchody uroczystości wiążą się z procesją z Najświętszym Sakramentem, podczas której odwiedzane są najważniejsze miejsca w przestrzeni sakralnej miejscowości, zwłaszcza krzyże i kapliczki. Procesja zatrzymuje się kolejno przy czterech ołtarzach, przy których czytane są fragmenty czterech Ewangelii.

 

Niegdyś odbywały się w Pilicy trzy procesje: w Boże Ciało kościele farnym, w niedziele oktawy w kosciele franciszkańskim, i na zakończenie oktawy wokół kolegiaty. W okresie zaborów nie wolno było prowadzić procesji poza murami kościołów. Obecnie odbywa sie jedna procesja,w dzień Bożego Ciała. W Pilicy tradycyjnie ołtarze ustwiają rzemieślnicy: ślusarze i kowale, zrzeszeni we wspólnym cechu, oraz stolarze, rzeźnicy i szewcy. Tak zwyczaje panujące w okolicach Pilicy, związane ze świętem, opisuje XIX-wieczny etnograf:

 

Przejeżdżając w tych stronach przez pierwsze lepsze sioło, można ujrzeć nad oknem niemal każdej chaty pęczek nanizanych wianeczków, wiszących na sznurku u frontowej ściany domostwa; a gdyby kto się znalazł w chacie włościańskiej, również zauważyłby, że wewnętrzne ściany domu zdobią obrazy świętych pańskich, które długość prawie całej ściany w każdej izbie zajmują. Wianeczki te, uwite przez dziewoje wiejskie z bylicy, paproci, fjołków i chabru, w dzień Bożego Ciała składane bywają w kościele na ołtarzach, gdzie leżą aż do oktawy, w którym to dniu, zaraz po procesji poświęcone, powracają do rąk swych właścicielek. Trzeba dodać, że dziewczęta przy wiciu owych, tylekroć w pieśniach naszych wspominanych symbolów dziewictwa, zważają, na to, aby ogólna ich liczba była nieparzysta, dla uniknięcia zaś pomyłki, jaka przy odbiorze tylu tysięcy wianeczków zajśćby mogła, organista miejscowy, za złożeniem groszaka, umieszcza na przytwierdzonych do pęczków karteczkach nazwiska składających je dziewcząt. Ile z ust ludu dowiedzieć się mogłem, wianeczki powyższe mają mieć tę szczególną własność, że odpędzają od domów, niemi obwieszonych, groźne wśród sroźącej się burzy pioruny; kraszone zaś na ogień, rozpędzać lub przynajmniej oddalać mają przybliżające się chmury gradowe, które, jak wiadomo, złowieszczą klęską rolnikowi grożą. Oprócz tego, co się wyżej rzekło, wianeczki ściągać mają tak na chatę, jak i na jej pobożnych mieszkańców, szczególną łaskę i błogosławieństwo Boskie. Gdzieniegdzie po dworach zwyczaj ten również się do dni naszych przechował lecz -w nieco odmiennym sposobie. Gospodynie bowiem do pięciu, zawieszonych na Przenajświętszym Sakramencie wianeczków, dołączają cztery ewangielje na karteczkach spisane, które po procesji, odbywanej w oktawę Bożego Ciała, wraz z wianeczkami, zakopane na czterech rogach pól, z piątym, zagrzebanym w środku łanów, również plony rolnika ochraniać mają od gradów, burz, powodzi i t. p. klęsk, które przy gospodarce dość często się ponosi.

 

 

 

Boże Ciało w Pilicy

Ewa Toborowicz-Kozjak

 

Wielkie święto w parafii, Boże Ciało. To wyjątkowy dzień dla mieszkańców małego miasteczka Pilica i okolicznych wiosek. Skoro świt trwają przygotowania do święta. Grupa mężczyzn montuje drewniane ołtarze. Jeden na rynku, jeden na ulicy Krakowskiej, następny blisko stawu i ostatni na skrzyżowaniu dwóch ulic Senatorskiej i Księżnej. Kobiety urwały kwiaty przyniosły do przystrojenia ołtarzy. Obowiązkowo dekoruje się je z boków gałęziami z drzew liściastych. Przygotowawszy wszystko do obiadu, zaczęłam stroić się do kościoła. Bluzeczka przywieziona niegdyś z Tajlandii, cała z cekinów, wąska czarna seksy spódnica jeszcze od ślubu cywilnego, czarne cienkie rajstopy, nowe buty na obcasach ze skrzyżowanymi paskami na podbiciu. Rozplotłam dwa cienkie warkoczyki i powstały dwa promienie po bokach twarzy jak promienie od malowanego słońca, albo od monstrancji. Na powieki zielony cień, trochę różu, rzęsy, brązer na twarz, różowa szminka, słoneczne okulary i małą torebeczka przewieszona przez ramię na spiralnym złoto- czarnym sznureczku, zwisała spokojnie na lewym pośladku. Josip dał mi parę złotych na ofiarę i powoli kroczyłam pileckim rynkiem w kierunku kościoła, a ponieważ jak zwykle byłam spóźniona, musiałam defilować placem kościelnym do bocznej bramy kościoła. Napisałam defilować, bo byłam pod obstrzałem bardzo wielu par oczu ludzi stojących na świeżym powietrzu przy murach otaczających plac. Mogłam i ja dołączyć do nich, ale nie lubię stać i nic nie słyszeć, nie uczestniczyć w modłach, dlatego zawsze postanowię wejść do kościoła, wytrzymawszy obstrzał ludzi. W kościele śpiewam i modlę się z całego serca, bo mam taką potrzebę, chwalić, dziękować i prosić. Ładuję ciało jakąś pozytywną energią, pozwalającą mi zachować spokój, zadowolenie, wreszcie pozwalającą trwać-gdy jest mi ciężko i mam problemy. Miłuję Boga i tych wszystkich ludzi stojących obok. W głębi serca pragnę, aby zmiłował się nad każdym. Po Mszy Świętej wraz z wszystkimi wyszłam z kościoła. Zeszłam po schodach i oczekiwałam na nadchodzącą procesję. I oto jej początek ozdabiały młode dziewczęta, niosąc bogato zdobione poduszki z długimi szarfami z czterech końców. Potem szli strażacy starsi i młodsi, ale krokiem wyjątkowo nie wyćwiczonym. Przenosiłam wzrok z twarzy na twarz. A teraz na ramionach nieśli sztandary kościelne. Ostatni ze sztandarem kroczył mój kolega ze szkolnej ławy, mieszkający sam, bo rozwiedziony, blisko cmentarza. Uwielbia drzewa genealogiczne i twierdzi, że jesteśmy rodziną, a wywodzimy się ze średniowiecznego rodu rycerskiego Toporczyków. Ma dobrze wypasionego konia, co mnie cieszy, swobodnie chodzącego pod drzewami po dużym placu. Jest częstym gościem naszej kawiarenki "Sowa", bo czasami nadmiernie lubi wypić. Teraz ubrany w garnitur, stawia bardzo długie niezdarne kroki, po opalonej twarzy cieknie mu pot, włosy pół siwe, zaczesane do góry tworzą jakiś przedziwny hełm opadający ciężko na kołnierz marynarki. Ma się wrażenie, że sztandar jest ciężki jak krzyż CHRYSTUSA, a kolega nie wygląda jak Chrystus, tylko nastroszony, sponiewierany, stary gawron.


Dalej kobiety z Koła Gospodyń Wiejskich w kwiecistych spódnicach, okryte czerwonymi w kwiaty chustami w czerwonych koralach, to już nie młode, tryskające urodą dzierlatki, a starsze siwe panie, kroczące z wielką powagą i niosące figury różnych świętych, tudzież zapalone świece. Poznaję ich wiele, a jedną najbardziej, z naszej ulicy. Za nimi anielski orszak dziewczynek i chłopców co byli u pierwszej Komunii Świętej, a za nimi najmłodszy narybek, dziewczynki w białych sukienkach z koszyczkami pełnymi polnych kwiatów, które z wdziękiem rozsypują po szarym asfalcie drogi pileckiej, bo tuż przed nimi jest Pan Jezus pod postacią białego opłatka umieszczonego w złotej hostii, którą z niezwykłą ostrożnością niesie kapłan, podtrzymywany z dwóch stron pod boki przez mężczyzn. Ostrożnie krok po kroczku idą pod ozdobnym baldachimem również niesionym przez mężczyzn. I dopiero teraz za księdzem wędrują parafianie. Wolniutkim krokiem, dołączam do nich. Ksiądz dochodzi do ołtarza pierwszego, stawia na nim monstrancję i czyta ewangelię do mikrofonu. Widzę wielką nagłaśniającą tubę przewieszoną przez bok małego ministranta w białej komży. Tuba czy mikrofon ma jakąś wadę i do ludzi dociera co trzecie słowo księdza. Mistrzu, tak nazywają wszyscy, wysmukłego starszego kawalera z naszej ulicy, także w białej komży usługujący księdzu, próbuje bezskutecznie poprawić coś w tubie. Wreszcie przy drugim ołtarzu postanawiają zrezygnować z nagłośnienia, tak że prawie nikt nic nie słyszy, a tłum jest potężny. Słońce świeci i jest bardzo ciepło. Trzeba klękać, gdy ksiądz podnosi hostię w górę na trzy strony świata. Nie wszyscy klękają na moje szczęście, bo bardzo trudno jest mi potem wstać i boli mnie kolano. Lubię z wszystkimi żarliwie śpiewać.

.....Od powietrza głodu ognia i wojny, zachowaj nas Panie....

Patrzę w błękitne niebo i zielone wzgórza widoczne z rynku i błagalnie śpiewam czując, że świat jest piękny, gdy świeci słońce, śpiewają ptaki, a okoliczne wzgórza zielone od traw, kłosów pszenicy, pachną rozlicznymi ziołami, a rzeka Pilica wypływa ze źródeł i od wieków płynie sobie swym własnym korytem. Nie ma w tym roku orkiestry i mikrofon wysiadł, ale jest słońce, wszyscy wymyci i starannie ubrani. Stawiam subtelne kroczki jak modelka z lekka kołysząc biodrami. Mimochodem widzę przed sobą znajome osoby. I oto przede mną kroczy Rita, rówieśnica mojej córki i koleżanka z klasy, z rodzicami, mamą i tatą po bokach. Patrzcie, myślę sobie, Rita poszła do kościoła z rodzicami i nie wstydzi się, a przecież wcześniej od Jaśminy i z nią brała narkotyki. Jakoś jej rodzicom udało się ją ujarzmić i nadal są scaloną rodziną. Czuję lekką zazdrość, mnie udało się wprawdzie odciągnąć Jasminę od narkotyków, ale jako jedyna jest nie dopuszczona do bierzmowania, nie znosi kościoła, modlitwy i nigdy nie poszłaby ze mną tak jak Rita na procesję. Kroczę dalej z tłumem. Widzę zgrabną, seksy dziewczynę z gęstymi, jasnymi, zrobionymi na balejaż, modnie przyciętymi opadającymi na gołe ramiona włosami. To córka naszych sąsiadów z naprzeciwka .Ubrała wąską przylegającą do ciała, krótką sukienkę, bez ramiączek, zaczynającą się od pokrytych nią kształtnych piersi. Nogi i ręce też ma mocno opalone, na stopach buty na małej szpilce z delikatnych paseczków. Jest studentką Farmacji, zawsze dobrze się uczyła, dbała o siebie, biegała, opalała się, ale też umiała w wakacje pracować w Macdonaldzie, aby zarobić na ciuszki. Obok niej idą rodzice. Ja najczęściej jestem sama i pewnie nigdy nie doczekam się tej przyjemności, aby moja śliczna córeczka kroczyła obok. Czasem dwa, trzy razy do roku, w wielkie święta namówię Josipa aby ze mną poszedł. Na Senatorskiej zwracam uwagę na nową rodzinę. Mama z małym chłopczykiem ubrana w czarną z bardzo krótkim rękawem sukienkę, z kruczo- czarnymi gęstymi włosami. Jezu, ależ ona chuda, białe długie ręce obleczone są prawie tylko cienką, alabastrową skórą. Ona na pewno ma anoreksję. Przypominam sobie jedno moje zdjęci z młodości. Stoję jako matka chrzestna Pawła, syna mojego brata Janusza w pięknej sukni, która jednak odsłania ręce, szyję i dekolt. Byłam wtedy po ciężkich powikłaniach pooperacyjnych, strasznie wychudzona. Co spojrzę na to zdjęcie, to serce mi ściska się na widok chudych rąk i sterczących obojczyków. Jestem na tym zdjęciu, bardzo podobna do córki mojej babci z Woli Libertowskiej, która w młodym wieku zmarła na gruźlicę. Teraz przede mną idzie znajoma pielęgniarka z mężem. Jest bardzo gustownie ubrana, w szarą prostą obcisłą sukienkę i w szarych butach na małym obcasiku. Dalej dostrzegam córki krawca z Żarnowieckiej, naszych sąsiadów, panią doktor Annę i panią inżynier Jolę, moja koleżankę ze szkolnej ławy i ich dzieci już prawie dorosłe. Nowa szpilka w serce, bo stale widzę jak dzieci idą z rodzicami i nie wstydzą się. A moja córeczka leży teraz na kanapie i ogląda telewizję. Dostrzegłam jeszcze wiele, wiele znajomych twarzy. Ostatni ołtarz, śpiewam z innymi

...Od nagłej a niespodziewanej śmierci, Zachowaj nas Panie...

Większość ludzi ulicą Księżną idzie już do domów. Mała grupka idzie jeszcze do kościoła, ja idę z nią, bo do kościoła się sporo spóźniłam. Ojciec Marcel z Rzymu, udziela małym dzieciom i od komunii specjalnego błogosławieństwa, kładąc swoje ręce na ich głowy. Ja podchodzę także, a cóż mi szkodzi. Wreszcie po wszystkich ceremoniach wracam do domu. Jedyny ołtarz na rynku już prawie rozebrany, pod ścianą domu leżą zwiędłe kwiaty zrzucone na jedną kupę. Wybieram spośród nich moje ulubione piwonie i dumna niosę do domu. Wieczorem w dużym zielonym wazonie ożywają i wonią przecudną napełniają pokój. Kończę obiad i zanoszę Josipowi do kawiarni. Jem z apetytem, spokojna, zadowolona i sprzątam po obiedzie. Nigdy nie zapominam o swoich kotach i Azie, które czekają na dobre kęski. Upewniam się, że w modlitwie jest siła i moc, bo doświadczam to na sobie. Tak dobrze się czuję. Jestem taka zrównoważona, spokojna wewnątrz i na zewnątrz. Ten dzień jest naprawdę święty. A te piwonie na stole.

Ach!...

Delektuję się ich pięknem i zapachem.