Ślady przeszłości

O Pilicy » Legendy-Opowieści-Tajemnice » Ślady przeszłości

Kiedy otrzymałem kilka monet znalezionych niedaleko dawnego przytułku przy kościółku pw. św.Jerzego, wraz z informacją, że w tej okolicy sporo było takich znalezisk podczas wiosennego przekopywania ogródków przypomniała mi się jedna z opowieści o kasztelanie Warszyckim:

Ogłosił kasztelan Warszycki, że wyprawia ucztę dla wszystkich dziadów i żebraków z okolicy. Przyszło ich wielu. W łachmanach nie mogli wejść do salonów w pięknym zamku. Kasztelan kazał więc gościom wykąpać się przed ucztą a po kąpieli czekały na nich nowe wspaniale szaty. Nie pomogły lamenty i łacze żebraków przeczuwających podstęp. Po uczcie okazało się, że stare łachmany pozostawione przed łaźnią przepadły bez wieści. Równie chytry co sprytny gospodarz nieźle wyszedł na swojej wspaniałomyślności. W łachmanach znajdowały się, pochowane w zakamarkach, wyżebrane przez lata pieniądze, które przezorni żebracy trzymali zawsze przy sobie. Podobno trapiony wyrzutami sumienia magnat zagrabione dziadom pieniądze przeznaczył na ufundowanie w Pilicy przytułku dla ubogich.

Oczami wyobraźni widziałem drobne monety wypadające z łachmanów i rozpacz właścicieli kiedy zauważyli stratę. Widziałem służacych kasztelana, który w pospiechu, drżącymi z chciwości palcami, zgarniali kupki drobnych monet wysupłanych z zakamarków żebraczych ubrań. Kilka z nich upadło i w zamieszaniu zostały wdeptane w ziemię...

Kościółek pw. św.Jerzego, ze szpitalem czyli schroniskiem dla dwunastu starców, ufundował dziedzic Pilicy, Jerzy książę Zbaraski, w 1629 r. uposażając go częścia wsi Giebło wraz z folwarkiem. Patronat przysługiwał dziedzicom Pilicy. W 1638 r. Stanisław Warszycki, który poprzez żonę Helene Wiśniowiecką stał się spadkobiercą Jerzego Zbaraskiego, wydał dla przetułku ordynację według której Proboszcz szpitalny ma curam animarum (duchowną piecze.), duchowne obowiązki wewnątrz szpitala, zarząd Kiebłem i nadzór nad wewnętrzną administracją. Ordynacja ustanawiała prowizora wybieranego przez dziedzica spośród mieszczan. Prowizor przedstawiał kandydatów do przytułku spośród ubogich, zapewniając im victum et amictum (życie i ubranie), zarządzał majątkiem Giebło i finansam oraz ustanawiał stróża. Gotowaniem dla ubogich i pieczniem chleba zajmowała się kucharka. Dom pokryty gontem składał się z dużej izby, w której mieszkali wszyscy "dziadkowie". Izba miała trzy okna oraz piec kaflowy do ogrzewania, piec do pieczenia chleba i komin do gotowania. Wydzielone były jedynie spiżarnia i izba chorych. Na podwórzu były drwalnia, chałupka dla służącego i studnia. Do zabudowania przylegał ogród otoczony od strony miasta murem a z pozostałych stron płotem z chrustu.

Wyobraźnia pracowała chociaż nie było szans na poznanie prawdziwego przebiegu wydarzeń. A może to mieszkanka przytułku dla niewiast, tak zwanego "szpitala babek", zakopała monety na czarna godzinę, oczywiście nocą, przy złowrogim pohukiwaniu sowy? W 1650 r. proboszcz i oficjał kolegiaty pilickiej, ks. Stanisław Gorzelski ufundował dom opieki dla ubogich kobiet i dziewcząt zapisując na niego kapitał z dóbr Irządze. Kryty gontem murowany budynek o dwóch izbach, ze małym podwórzem, stał na placu przy szpitaliku św. Jerzego frontem do dzisiejszej ulicy Senatorskiej. Dzieje obu przytułków były równie burzliwe jak dzieje miejsowości. Przeżywały one finansowe wzloty i upadki, pożary i odbudowy, zabory i wojny. 1 listopada 1952 r. przytułek ostatecznie zamknięto a jego mieszkańców przeniesiono do Domu Opieki dla Dorosłych w dawnym majątku Halerowo, w powiecie miechowskim. Dlaczego przyszedł mi na myśl Warszycki? Bo monety to tak zwane Boratynki. Potop szwedzki, spowodował poważny kryzys gospodarczy i monetarny w Rzeczypospolitej. Skarb państwa nie był w stanie wywiązać się ze zobowiązań, szczególnie wobec wojska. Ówczesny zarządca mennicy krakowskiej Tytus Liwiusz Boratini, zaproponował wybicie drobnej monety miedzianej, która miałaby przymusową urzędową wartość srebrnego szeląga. Sejm zgodził się na ten projekt, mimo że nowy miedziany szeląg nie miał realnej, kruszcowej wartości. Boratini nielegalnie przekroczył wyznaczony urzędowy limit miedzianych szelągów przez co w 1662 Sejm nakazał wstrzymanie bicia boratynek. Jednak w 1663 emisję wznowiono i rozszerzono również na mennice litewskie, traktując to rozwiązanie jako jedyny możliwy sposób kryzysu skarbu i wypłacenia zaległego żołdu. Mimo ogromnych zysków, które otrzymywał Boratini jako dzierżawca mennicy, nadal oszukiwał on królewski skarb bijąc monety ponad wyznaczony limit co doprowadziło do zamknięcia mennicy ujazdowskiej. Ostatecznie bicia miedzianych szelągów zaprzestano w 1668. Szelągi nazywane boratynkami pomogły zażegnać kryzys skarbu państwa jednak przyczyniły się do pogłębienia chaosu w Polsce. Niezadowoleni z zapłaty żołdu niepełnowartościową monetą żołnierze wzniecali bunty i chętnie przyłączali się do rokoszu Lubomirskiego. Boratynki bite dla ziem Korony mają na awersie głowę w wieńcu laurowym. Wokół głowy znajduje się napis IOAN. – CAS. REX czyli "KRÓL JAN KAZIMIERZ", przedzielony inicjałami Boratiniego T.L.B. Rewers przedstawia orła polskiego z tarczą herbową Wazów na piersiach. W otoku znajduje się napis SOLID. REGN – POLON. i data wybicia monety. U dołu znajduje się herb podskarbiego wielkiego koronnego Jana Kazimierza Krasińskiego – Ślepowron. W późniejszych monetach zdarzało się inne rozmieszczenie poszczególnych elementów, odmiany bez liter T.L.B oraz z inaczej pisana tytulatura . Z jurajskimi Boratynkami wiąże się jeszcze jedna ciekawa informacja. Złapanemu fałszerzowi monet groziły tortury, obcięcie prawej ręki i przybicie jej do bramy miejskiej a na koniec śmierć przez ścięcie. Ogromne ilości miedzianych szelągów wprowadzanych do obiegu oraz ich niska jakość zachęcały jednak do podjęcia ryzyka.Tortury nie odstraszyły fałszerza, którego "pracownię" odkryto w latach dziewięćdziesiątych XX wieku na pobliskim Grodzisku Pańskim w Dolinie Wodącej. W jednej z jaskiń archeologowie natrafili na sporą ilość fałszywych monet oraz na resztki blachy miedzianej, z której je tłoczono. Fałszywe Boratynki to rzecz powszechna. Szacuje się, że co dziesiąta z nich pochodziła spoza królewskich mennic. Jednak natrafienie na warsztat fałszerza było sensacją w archeologicznym świecie. Boratynki przedstawiają dzisiaj niewielką wartość materialną. Dobrze zachowane okazy są warte kilkanaście złotych. Za to ich wartości sentymentalnej nie da się przeliczyć na walutę.

Skoro już o pilickich akcentach w monetach mowa warto przypomniec,że Ludwik Pociej, który porzez małżeństwo z wnuczką Stanisłwa Warszyckiego stał się dziedzicem Pilicy, od 1703 roku był podskarbim wielkim litewskim co dawało mu prawo ściągania podatków i bicia monet dla Litwy. W okresie walk między zwolennikami Augusta II oraz Stanisława Leszczyńskiego wybijał w Grodnie, bez zgody senatu, trojaki i szóstaki przeznaczone na opłacenie wojsk. Bite były z lichego srebra (25% srebra w metalu), którego wartość nie odzwierciedlała nominalnej wartości monety. Umieszczona na nich była podobizna Augusta II. Na rewersie znajdowały się herb Ludwika Pocieja - Waga - oraz jego inicjały - L.P. Ze względu na mierną realna wartość monet inicjały te tłumaczono jako „Ludzki Płacz”. Nie ostatni to z Piliczan, który miał wpływa na finanse Rzeczypospolitej ale to już temat na inne opowiadanie.

 

Pilicka ziemia oraz nasze strychy i szuflady chowają w sobie wiele przedmiotów i dokumentów o niewielkiej wartości materialnej. Są one za to becennym źródłem informacji o historii naszych miejscowości. Czasami niestotny detal pozwala odsłonić kolejną zapomniana kartę z dziejów. Podczas nieco wymuszonych „prac wykopaliskowo – archeologicznych”, które prowadziliśmy na podwórku, w miejscu, na którym stał niegdyś warsztat mechaniczny natrafiliśmy na nieco uszkodzoną świecę zapłonową firmy KLG Corundite.

 

 „Corundite" to nazwa zastrzeżona dla pierwszych brytyjskich świec z ceramicznym izolatorem, których produkcje firma KLG rozpoczęła przed wojną na licencji Boscha. To był duży skok technologiczny bo we wcześniejszych świecach rolę izolatora pełniła mika. KLG otrzymało prawo sprzedaży "Corundite" w kilku krajach a ich świece stosowane były w brytyjskich samochodach. Jak świeca trafiła do Pilicy oczywiście trudno było dociec. Podobnie jak w przypadku Boratynek można było dowolnie fantazjować. Napisałem o znalezisku na internetowym Forum Jurajskim i zapomniałem o całym wydarzeniu. Niedawno osoba, która natrafiła w internecie na moją notatkę napisała mi, że tuż po wojnie w drożdżowni używany był brytyjski ciężarowy Bedford. Znalezisko dotyczyło warsztatu Piotra Janickiego, który w drożdżowni zajmował się maszynami parowymi i samochodami. Elementy historycznej układanki zaczęły do siebie pasować. Nie wyrzucajmy więc pochopnie "szpargałów" bo

...naród, który nie szanuje swej przeszłości, nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości...

 

Boratynka. W tle  budynek dawnego przytułku przy kościele pw.św.Jerzego

 

Solid z 1767 r., z czasów kiedy właścicielem Pilicy był Teodor Wessel

 

...i kolejne ogródkowe znalezisko - stary medalik