Piata wakacyjna opowieść

Nie tylko Pilica » Wakacyjna opowieść » Piata wakacyjna opowieść

Rok 2012

Dzień 1

Wschodnie krańce Rzeczypospolitej Polesie nie chcą się nam znudzić więc wakacyjny wypad planujemy w tamte strony. W planach jest wyjazd na północny wschód,wizyta nad Biebrzą i wyprawy śladem polskich Tatarów a w drodze powrotnej tradycyjna wizyta na Polesiu. Problemy z urlopem i jego niekończące się przesuwania spowodowały,że plany stanęły na głowie. W ostatniej chwili decydujemy,że jedziemy na Polesie a Biebrza i Tatarzy muszą poczekać do następnego roku. Z przyzwyczajenie piszę Polesie bo tam bazujemy ale włóczymy się od Roztocza przez Polesie pod Podlasie. Wyjazd do ostatniej chwili był niewiadomą bo trudno było wyrwać się z pracy. Papierki „na wczoraj” mnożyły się jak grzyby po deszczu. W końcu udało się. Jedziemy tradycyjną trasą przez Jędrzejów kierując się na Sandomierz. Wkrótce spotyka nas pierwsza wakacyjna niespodzianka. W Chmielniku droga w kierunku Staszowa jest zamknięta. Nie sprawdzimy więc jak wygląda Szydłów po remoncie murów. Jedziemy objazdem w kierunku Buska przez Śladków. Tu wzrok przykuwa ulokowana przy drodze plenerowa galeria rzeźbiarska. Dziesiątki kolorowych postaci nie pozwalają przejechać obojętnie. To przydrożna galeria państwa Burzyńskich, domorosłych twórców bez artystycznego wykształcenia tworzona bez dotacji i sponsorów ...bo człowiek jest tyle wart ile może zaoferować innemu człowiekowi... Wpisy notabli i celebrytów w księdze gości świadczą o popularności tego miejsca. Wakacje to nie czas na politykę więc z przymrużeniem oka oglądamy wystawę „Małżeństwo z rozsądku” rozpoznając znane postacie z politycznej koalicyjnej sceny.

Przydrożna galeria w Śladkowie

Kolejny postój jest już zaplanowany. Tradycyjnie zatrzymujemy się na kawę w sandomierskiej „Kordegardzie” aby w słoneczny dzień, patrząc na pustawy sandomierski rynek przełączyć się z trybu „praca-dom” na tryb „wakacje”. Jest też czas na spacer po mieście. Który to już spacer po tutejszych zakamarkach? Mamy poważne problemy z policzeniem. Co najmniej „nasty” :) Most w Annopolu jest w remoncie i podobno lubi się korkować więc wybieramy się w dalszą drogę przez Zamość. Jest sobota a noclegi w”Marynce” mamy zarezerwowane od niedzieli. Trzeba będzie zatrzymać się gdzieś po drodze.

Pustawy dziedziniec zamkowy w Sandomierzu...

...i cichy rynek pozwalają przełączyć się na wakacyjny nastrój.

Upalny dzień i myśli krążące wokół napojów chłodzących powodują,że wybór pada na Zwierzyniec na Roztoczu, który użyczył nazwy pysznemu piwu. Dojeżdżamy do Zwierzyńca i zaczynają się „schody”. Stukamy i pukamy do rozmaitych drzwi. Dzwonimy...Trwa Letnia Akademia Filmowa więc szanse na nocleg są zerowe. Może to i dobrze bo gęstawo jest na ulicach a ruch dopiero się wzmaga. Do celu mamy jeszcze ponad sto kilometrów więc jakiś nocleg musi się trafić po drodze. Nasze marzenie stoi przy drodze kusząc zapachem świeżej farby. To otwarty dwa tygodnie wcześniej hotel „Perła Roztocza” w Szczebrzeszynie. Czysto,elegancko i niedrogo. Jest okazja do sprawdzenia co się w Szczebrzeszynie zmieniło od poprzedniej wizyty. Niedzielny poranek poświęcamy na spacer po miasteczku. W oczy rzuca się przede wszystkim plaga chrząszczy,które opanowały miasteczko. Kiedyś był jeden, drewniany, stojący koło młyna. Teraz są tłumy najprzeróżniejszych owadów, drewnianych, metalowych, plastikowych i kartonowych,wyglądających z każdego zakamarka. Gdybym ogłosił internetowy konkurs zadając pytanie „czy w herbie Szczebrzeszyna znajduje się chrząszcz?” zapewne co najmniej 90% odpowiedzi byłoby twierdzących czyli złych! W oczy rzuca się piękny nowy stadion. Cerkiew została wyremontowana. Niestety jest zamknięta a my nie mamy czasu na poszukiwanie jej gospodarza. Tylko drewniany chrząszcz-nestor tkwi niewzruszenie na swoim posterunku.

 

"Perła Roztocza"

W Szczebrzeszynie chrząszcze brzmią.. na każdym kroku.

Ruszamy dalej do kolejnego stałego punktu na naszych wakacyjnych trasach-do Zamościa. Tu również mamy problem ze zliczeniem naszych wizyt. Jedno jest pewne- mamy tu jeszcze wiele do zobaczenia. Tym razem wybór pada na trasę turystyczną po zamojskich fortyfikacjach.W bastionie w ciekawy sposób połączono historię z teraźniejszością przeplatając ekspozycje muzealne z funkcja handlową i usługową. Jeden z autorów zamojskich fortyfikacji ,Andrea Dell Aqua, http://jura-pilica.com/?andrea-della-aqua,176 przyłożył swoją rękę do budowypilickich fortyfikacji.http://www.jura-pilica.com/?fortyfikacje,266Spacerujemy po przepięknych uliczkach i zaułkach zamojskiej starówki. Pasażer gasi pragnienie „Zwierzyńcem”, na który kierowca jedynie spogląda pożądliwie i ruszamy do celu podróży. Późnym popołudniem docieramy do „Marynki” w Wólce Cycowskiej.

 

Zamość  można zwiedzać rok w rok i nie sposób się nim znudzić.

Trasa turystyczna w bastionie

Panorama Zamościa z nadszańca.

Historia przeplata się z handlową codziennością.

Nareszcie w "Marynce" :)

2 dzień

Ruszamy na dobrze znane ścieżki Poleskiego Parku Narodowego. Na początek ścieżka przyrodnicza „Perehod” czyli długi spacer wokół pełnych ptactwa stawów w Pieszowoli. Ścieżka prowadzi wokół kompleksu stawów sztucznie założonych w XIX wieku do celów hodowlanych przez ówczesnych właścicieli Pieszowoli. Po II wojnie stawy zostały osuszone i przeznaczone na pegeerowskie pastwiska. Obecnie stawy położone na terenie parku narodowego nie są użytkowane gospodarczo. Stały się za to siedliskiem ptactwa. Po zjechaniu z szosy na drogę gruntową mijamy pozostałości zabudowań dworskich i dawną aleją docieramy do parkingu. Ścieżka jest bardzo atrakcyjna zwłaszcza w okresie wiosennych i jesiennych przelotów ptaków. Stawy tworzą obecnie jeden duży zbiornik wodny, poprzecinany kilkoma wąskimi groblami, którymi prowadzi część trasy. Nad stawami stoja dwie wieże i schron przeznaczone do obserwowania ptaków. Byliśmy tutaj kilka razy ale przecież ptaki i drzewa na pewno się zmieniły ;) Dla samej ciszy i kontaktu z przyrodą warto pospacerować. Prawdę mówiąc cisza to poetycka przenośnia. Ptactwo i przeróżne tajemnicze odgłosy przyrody słychać z każdego zakamarka. Widać ślady bobrów i dzików. Żmija wygrzewająca się na ścieżce uciekła na nasz widok. W ubiegłym roku opalała się w tym samym miejscu. Spotykamy świeżo wyglądające tropy, których kształt,wielkość i układ , po późniejszym sprawdzeniu w książce, sugerują nocną wizytę wilka. A może to tylko wiejska psina sobie z nas zażartowała ? Z wieży widokowej zauważyłem w pobliżu czaple więc postanowiłem zabawić się w Indianina. Skradam się do niej. Niestety wysokie szuwary uniemożliwiają zrobienie fotografii.

Stawy w Pieszowoli.Ścieżka przyrodnicza "Perehod".

Jedziemy nad Durne Bagno. Zatrzymujemy się przy cmentarzu wojennym i ukrytym w zaroślach cmentarzu prawosławnym. Czeka nas spacer polnymi i leśnymi drogami do wieży widokowej na skraju bagna. Nie widać tutaj ptactwa i zwierzyny. Durne Bagno było rezerwatem na długo przed tym zanim zanim powstał PPN. To tak zwane torfowisko wysokie rozwijające się w miejscach zagłębionych zasilanych wyłącznie przez wody opadowe. Wiosną, kiedy gleba zostaje mocno nasączona, jego centralna część wypiętrza się w wyniku pęcznienia namakającego torfu a obrzeża ulegają podtopieniu. Środek torfowiska porasta bór sosnowy bagienny a obrzeża są bezleśne ponieważ drzewa nie przetrzymują wiosennych podtopień. Na koniec dnia fundujemy nad Jeziorem Wytyckim sobie błogi lenistwo z kubkiem kawy w ręku obserwując rybaków i ptactwo.

 

Poleski Park Narodowy przygotował wszystko co jest potrzebne turystom do szczęścia. Tutaj turysta jest gościem a nie intruzem.

Durne Bagno

Nad Jeziorem Wytyckim

Dzień 3

Trwa ciąg dalszy zwiadu po znanych zakamarkach Poleskiego Parku Narodowego. Zaczynamy od ścieżki przyrodniczej „Spławy” prowadzącej nad jezioro Łukie. Po drodze spotykamy kilkanaście osób. Ruch niczym w Dolinie Kościeliskiej ! Nigdy tego nie było ;) Na pomoście nad jeziorem urządzamy sobie tradycyjne długaśne lenistwo w promieniach słonka i wracamy do Załucza.

 

Na starcie ścieżki "Spławy"

Jezioro Łukie

W Ośrodku Dydaktyczny PPN w Załuczu Starym

Kolejny spacer biegnie ścieżką przyrodniczą „Dąb Dominik” nad jezioro Moszne. Żurawiny chyba nie obrodziły w tym roku. Rosiczek też nie za wiele. Za to spleja ugina się pod nogami jak za dawnych lat. Idziemy po kładkach wzdłuż boru bagiennego z dużymi połaciami pachnącej niczym pasta do butów rośliny zwaną bagnem. W kilku miejscach spotykamy ślady obecności dzików.

 

Dąb "Dominik"

Jezioro Moszne

Spacer przez spleję

Mięsożerne rosiczki darowały nam życie ;)

Na koniec ruszamy na druga stronę PPN, nad Bagno Bubnów gdzie kiedyś bezskutecznie szukaliśmy wieży widokowej. Echo poszukiwań dotarło chyba do władz PPN bo nowa wieża stoi przy samej drodze. Niestety dalej wstęp jest wzbroniony. Słychać sporo ptactwa wywołującego co chwila głośne „awantury” na widok błotniaka stawowego. W oddali przelatują żurawie. Znowu mamy słodkie wakacyjne lenistwo.

 

Bagno Bubnów

Dzień 4

Wybieramy się nad stawy w starym Brusie ale po drodze wjeżdżamy do Lipniaka żeby przespacerować się ścieżką „Obóz powstańczy”. To na tej trasie dwa lata temu biliśmy rekord wszechświata w ubieraniu grubych ciuchów podczas ataku „poleskiej kawalerii powietrznej” ! Tym razem jest spokojniej. Wydaje się,że na obserwowanych z wieży widokowej Łąkach Zienkowskich nie ma żadnego żywego stworzenia ale to tylko złudzenie. Niewiele widać w wysokich zaroślach za to słychać odgłosy życia. Zamiast ataku kawalerii mamy spotkanie z pięknym zaskrońcem. Ten przynajmniej nie bzyczał i nie atakował udając w bezruchu, że go nie ma.

 

Na ścieżce "Obóz powstańczy"

Dąb, o którego konar, jak głosi legenda, zabił się kozak ścigający postańca

Po to są wakacje :)

Prawie jak nad Amazonką ale zdecydowanie taniej

Oko w oko z "potworem" ;)

Spacer nad stawami w starym Brusie to za każdym razem okazja do spotkania z dzikim ptactwem,którego jest tam mnóstwo. Czaple białe i siwe,żurawie, kormorany – co kto sobie wymyśli. Długo i prawdę mówiąc bezskutecznie bawimy się w ciuciubabkę z czaplami próbując je podejść.

Jedyny okaz,który nie odleciał na nasz widok :)

Jedziemy nad staw "Giewont" w Libiszowie gdzie ucinamy długa pogawędkę z pracownikiem gospodarstwa rybnego o rybach, o ptasich zwyczajach i o problemach z  żarłocznością kormoranów a potem leniuchujemy nad brzegiem obserwując ptaki. W drodze powrotnej trafiamy do mini-skansenu - „Zagrody poleskiej” w Nowym Brusie i do "Karczmy Poleskiej" w Kołaczach, obok której też znajduje się niewielki skansen.

Staw "Giewont" w Libiszowie

"Poleska Zagroda" w Nowym Brusie

Mini-skansen przy "Karczmie Poleskiej"  w Kołaczach

 

Wnętrze "Karczmy Poleskiej"

 

Dzień 5

Zatrzymujemy się w Cycowie aby w końcu obejrzeć stary cmentarz wojenny, obok którego przejeżdżamy od kilku lat. Są na nim mogiły z pierwszej wojny światowej i z bitwy pod Cycowem z wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Bitwa pod Cycowem była epizodem Bitwy Warszawskiej, pierwszą porażka Rosjan w ich marszu na Warszawę i dlatego została upamiętniona na tablicy Grobu Nieznanego Żołnierza.

Cmentarz wojenny w Cycowie

Jedziemy do Kijan. Przy głównej drodze,w głębi, wśród zieleni stoi postawiony na zrębach starego zamku pałac Sonnerbergów. W 1672 roku podróżnika Verdun, napisał że widział w Kijanach „wielki zamek ciężko zbudowany, przy nim małą wieś z kościołem”. Obiekt był zamknięty więc nie mogliśmy zobaczyć piwnic pałacowych pamiętających początki budowli. Po 1880 roku Sonnerbergowie gruntownie przebudowali cały zespół dworski według projektu Apoloniusza Pawła Nieniewskiego nadając mu charakter neorenesansowej willi. Od frontu budynek przypomina nieco pilicki pałac. Jest filarowo-arkadowy portyk i tarasem przed frontem. Na portyku stały posągi bogini mądrości Ateny i bogini urodzaju Demeter wykonane w Charlotenburgu pod koniec XIX wieku jednak podczas naszej bytności obie panie były nieobecne. Ciekawym elementem jest przybudowana sala balowa na planie ośmioboku z galerią dla orkiestry, którą Stanisław Sonnenberg wybudował dla swej córki. Na cmentarzu w Kijanach w rodzinnym grobowcu Skłodowskich pochowany jest dziadek noblistki a sama Mania jako uczennica bywała na wakacjach w dworku stryja Ksawerego w pobliskich Zawieprzycach, do których zmierzamy.

 

Kościół w Kijach

Pałac Sonnerbergów w Kijach...

...i jego sala balowa.

 

W czasie pobytu noblistki ruiny pałacu stanowiły element kompozycyjny romantycznego założenia ogrodowego. Przed pozostałościami tamtejszej rezydencji wita nas ciekawa kolumna żeliwna z krzyżem greckim. Obok stoi barokowa oficyna odbudowana po wojnie i przeznaczona na szkołę sąsiadująca z barokową bramą wjazdową. Stał tu niegdyś zamek Zawieprzskich herbu Janina. Później właścicielami byli wojewoda wołyński Atanazy Miączyńscy, Morscy i Ostrowscy,w których rękach włości pozostawały do 1945 r. Z założenia parkowego pozostały stare lipy i duże wolne przestrzenie na osi pałacowej ograniczone od południa aleją lipową. Wszystkie pomniki przyrody zostały zniszczone przez siły przyrody a w 1977 r. runęła najstarsza lipa oczywiście zwana lipą Sobieskiego. Zachował się stary, siedemnastowieczny lamus pamietajacy czasy świetności zamku. Najciekawszym zabytkowym obiektem jest wzniesiona w końcu XVII wieku barokowa kaplica, zbudowana prawdopodobnie według projektu Tylmana z Gameren zawierająca późnobarokową polichromię fundowaną przez Miączyńskich. Widać też rozpadające się ruiny klasycystycznej dziewiętnastowiecznej oranżerii. Zawieprzyce rozsławił Aleksander Bronikowski, autor napisanej po niemiecku a wydanej w 1827 roku po polsku powieści „Zawieprzyce”,w której opisał dramatyczne legendarne dzieje rezydencji. Bronikowski pisze we wstępie do powieści, że jej fabułę oparł o opowiadania służby zamkowej oraz o zapiski plebana z Firleja. Legenda funkcjonuje w wielu odmianach lecz w każdej z nich pojawia się 2000 jeńców tureckich przyprowadzonych spod Wiednia wśród których była zaplatana przypadkowo w wydarzenia para kochanków. Raz jest to piękna Greczynka Teophania,córka greckiego księcia Isakiosa z dynastii Paleologów i jej narzeczony Lascaris. W innej wersji pojawia się włoska para książęca. Jeńcy pracowali przy budowie okolicznych mostów i grobli aokrutny właściciel Zawieprzyc, o nazwisku Granowski, starał się w tym czasie posiąść piękną reprezentantkę południa Europy. Aby ją zmiękczyć kazał ją uwięzić w wieży zamkowej, a kochanka przykuł do taczki, każąc mu wozić ciężary droga widoczną z okna wieży motywując go dodatkowo do pracy chłostą. Ktoś ze służby ulitował się nad nieszczęsna parą organizując ucieczkę łodzią. Ktoś inny zdradził i pogoń schwyciła uciekinierów, którzy zostali żywcem zamurowani w ścianach zamku. Tymczasem na poszukiwanie jeńców ruszył brat Greczynki, który dotarł do Zawieprzyc został polecony kasztelanowi jako zdolny malarz. I tutaj znowu opowieść rozdwaja się. Malarz otrzymał za zadanie wykonanie na kopule kaplicy fresku ukazującego ostatnią drogę Granowskiego unoszonego przez anioły do Nieba. Przed rozpoczęciem prac wysłuchał opowieści kasztelana o tragicznym losie kochanków przyłapanych na próbie ucieczki. Zgodził się na wykonanie fresku pod warunkiem,że nikt nie obejrzy go przed zakończeniem pracy. Powstał obraz tragicznego wydarzenia ukazujący twarz siostry i jej narzeczonego oraz zasłużoną mękę Granowskiego między zionącymi ogniem paszczami potworów w jednej ze scen piekielnych Sądu Ostatecznego. Kasztelan kazał go za to żywcem pogrzebać w grobie, w którym spoczywała para kochanków. Według drugiej wersji artysta przez wiele dni i nocy pracował wytrwale nad malowidłem jednocześnie przygotowując drogę ucieczki, która wskutek zdrady nie udała się a cała trójka spoczęła pod stojącym na wzgórzu przed bramą krzyżem. Tak czy siak finał był tragiczny. Od tej pory w zamku w Zawieprzycach zaczęły pojawiać się duchy a nieszczęścia seryjnie spadały na ród Granowskich co kosztowało śmierć żony i dwóch synów kasztelana. Punktualnie o zachodzie słońca na ścianie,w której zamurowano kochanków każdego dnia pojawiały się obrazy ukazujące całą historię przedstawioną na freskach przez zamordowanego malarza. I znowu historia rozdwaja się. Po nagłej śmierci okrutnego kasztelana dziedzicem został jego bratanek Teofil, który dowiedziawszy się od sług pałacowych o dramatycznych wydarzeniach udał się do Rzymu, gdzie wstąpił do klasztoru przeznaczając znaczną część majątku na pobożne fundacje. A może prawdziwa jest druga wersja według której przestraszony Granowski rzucił zamek i wyjechał za granicę udając się do Włoch i szukając ukojenia w klasztorze, na tej ziemi, z której pochodzić miały ofiary jego okrucieństwa? Dopiero wtedy duchy nieszczęsnych kochanków i malarza spoczęły na zawsze w spokoju. Pewne jest to, że nikt o nazwisku Granowski nie był kasztelanem lubelskim ani właścicielem Zawieprzyc. Wzorem dla Bronikowskiego był prawdopodobnie wojewoda wołyński Atanazy Miączyński, który zasłużył się udziałem w wyprawie wiedeńskiej króla Jana oraz wzniesieniem lub rozbudowaniem szeregu obiektów na terenie Zawieprzyc i Kijan. Dokumenty milczą jednak na temat tego czy przywiózł z wyprawy piękny łup wojenny. „M jak miłość” wysiada w przedbiegach ;)

Zawieprzyce..Brama do parku.

Ruiny zamku

Lamus

Kaplica

Tajemniczy obelisk z krzyżem greckim

 

Jedziemy dalej kierując się do Jabłecznej i rozglądając się po drodze bo w tych rejonach jeszcze nie byliśmy. Na widok przydrożnej tabliczki „Pałac w Horodyszczu” skręcamy w boczną drogę. Jest pałac. Stajemy na podjeździe i zastanawiamy się co dalej bo wokół żywej duszy a dwa sporych rozmiarów psy na przemian warczą i oblizują się. Po kilku minutach ruszamy z powrotem i wtedy ukazuje się Pan Hrabia machając do nas z daleka i zapraszając w gościnę. Wysłuchujemy długiego wywodu genealogicznego, z którego wynika,że żeńska część rodu sypiała nieformalnie z możnymi ówczesnego świata a męska popełniała masowo mezalianse co doprowadziło genealogię bodaj poprzez Czartoryskich wprost do Napoleona na Elbie. Prawda to czy nie – nieważne. Są wakacje więc posłuchać można. Może w długie zimowe wieczory wspominając wakacje pobuszuję po internecie i po bibliotekach w poszukiwaniu śladów. Wysłuchujemy opowieści o kontaktach gospodarza z możnymi dzisiejszego świata a lista zawiera co najmniej dwóch prezydentów RP. Zwiedzamy pałac, który w rękach rodziny jest od kilkunastu lat. Część jest wyremontowana. Gdyby ktoś cierpiał na nadmiar gotówki to podobno jest do sprzedania. Pasażerka próbuje piołunówki produkcji Pana Hrabiego. Kierowca nie miał takiej możliwości. Kupujemy słój miodu ze szlacheckiej pasieki i ruszmy dalej bo wieczór się zbliża. Niestety nie było już czasu na obejrzenie parku i stawów.

 

Pałac w Horodyszczu

Dojeżdżamy do Jabłecznej. Byliśmy tu dwa lata temu i zafascynował nas klimat tego zagubionego na nadbużańskich łąkach monastyru. Tym razem mamy okazję posłuchać mszy. Białe i zielone kolory budowli przykrytych złotymi dachami kojarzą się z Orientem a śpiewna liturgia wprowadza dodatkowy „egzotyczny” nastrój. Niestety szybko zapada wieczór, trzeba więc odżałować spacer do nadbużańskich kapliczek i wizytę w niedalekich Kostomotach. Przed nami daleka droga do Wólki.

 

Monastyr w Jabłecznej

 

6 dzień

Następnego dnia ruszamy znowu wzdłuż Bugu kierując się do Kostomłotów, na które wczoraj zabrakło czasu. Przejeżdżamy przez Różankę, w której rezydował kiedyś nasz Ludwik Pociej. Wypadałoby zatrzymać się i zerknąć na resztki pałacu zrujnowanego podczas dwóch XX-wiecznych wojen ale odkładamy to na inną okazję. Pierwszy postój „wymusza” piękny drewniany kościół stojący przy drodze w Hannie. Ładne, czyste miasteczko zachęca do dłuższego spaceru . Jeśli się na niego skusimy to plany znowu diabli wezmą. Skoro wojewoda Ludwik musi uzbroić się w cierpliwość to i inni też. Zwiedzamy więc jedynie kościół pw. św.Piotra i Pawła i rynek.

 

Kościół w Hannie

Rynek w Hannie

 

Wjeżdżamy do Sławatycz z charakterystyczną cerkwią p.w. Wniebowstąpienia NMP zbudowana na przełomie XIX i XX wieku przez rząd carski. Nie jest to zabytek z najwyższej półki jeżeli spojrzeć ale przyciąga wzrok zwłaszcza umieszczonymi na elewacji obrazami malowanymi na blasze. Naprzeciwko stoi kościół parafialny p.w. Matki Boskiej Różańcowej. Spacerujemy po małomiasteczkowych uliczkach i po rynku poznając historię miejscowości,jej tradycje, zabytki i ciekawe miejsca w okolicy z umieszczonych tam plansz.

 

Sławatycze. Cerkiew p.w. Wniebowstąpienia NMP

Sławatycze. Kościół p.w. Matki Boskiej Różańcowej.

Brodacze to lokalny zwyczaj noworoczny

 

Podczas któregoś z poprzednich wyjazdów dotarliśmy do Kodnia trafiając jednak na jakieś kościelne uroczystości. Dziesiątki samochodów i autokarów oraz tłumy ludzi zniechęciły nas wtedy do dłuższego pobytu. Tym razem jest pustawo i słonecznie więc ruszamy na spacer. Przy rynku znajduje się najcenniejszy zabytek nie tylko Kodnia, ale być może całego południowego Podlasia kościół parafialny pw. św. Anny. Budowla ma bardzo ciekawą bryłę - zbudowana została na początku XVII wieku w stylu tzw. renesansu lubelskiego a na pocz. XVIII w. rozbudowano ją o barokową fasadę. We wnętrzu na uwagę zasługuje bogata renesansowa sztukateria w geometryczne wzory umieszczona na sklepieniach. To jeden z najcenniejszych przykładów dekoracji sztukatorskiej typu lubelskiego. Piękny jest barokowy ołtarz główny. Tym, co przyciąga co roku do Kodnia tysiące pielgrzymów, jest słynny obraz Madonny de Guadelupe czyli Matki Boskiej Kodeńskiej zwanej też Królową Podlasia. Według legendy został on namalowany w VI w. przez św. Augustyna. W XVII w. Mikołaj Sapieha, pan na Kodniu ciężko zachorował i postanowił pojechać do Rzymu aby tam wymodlić sobie wyzdrowienie. Gdy papież Urban VIII przyjął go na audiencji w prywatnej kaplicy papieskiej uwagę magnata przykuł obraz Matki Boskiej de Guadelupe. Sapieha, uleczony po modlitwach przed tym wizerunkiem, poprosił papieża o jego podarowanie. Ten oczywiście odmówił. Wówczas magnat owładnięty chęcią posiadania cudownego obrazu skłonił zakrystiana do jego kradzieży za sowitym wynagrodzeniem i uciekł z obrazem do Rzeczypospolitej. Długo trwała wrzawa wokół tego niesłychanego wydarzenia. Papież rzucił na Sapiehę klątwę a zakrystiana usmażył na stosie. W końcu wszystko przycichło. W 1634 r. Sapieha zerwał sejm, na którym dyskutowano nad swobodami dla innowierców, czym zasłużył sobina papieskie odpuszczenie winy pod warunkiem odbycia pieszej pielgrzymki do Rzymu. Od tej pory obraz mógł oficjalnie zawisnąć w kodeńskim kościele. Obraz został koronowany jako trzeci w Rzeczypospolitej już w 1723. Spokój trwał do 1875 roku kiedy kościół zamieniono na cerkiew. Cudowny wizerunek przekazano wówczas na Jasną Górę. Uszkodzony w czasie I wojny światowej kościół zwrócony katolikom w 1917 roku. W 1927 r. obraz został ponownie sprowadzony do Kodnia. Cały kompleks zarządzany przez ojców Misjonarzy Oblatów jest pięknie wyremontowany. Na nadbużańskich łąkach znajdują się pozostałości dawnego zespołu zamkowego Sapiehów. Wśród pozostałości wałów ziemnych z bastionami i fosą stoi kościół p.w. Św. Ducha – dawna cerkiew zamkowa. Jest to jedyny na ziemiach polskich przykład murowanej cerkwi późnogotyckiej z wczesnorenesansowym portalem, charakterystyczny dla budownictwa litewsko-ruskiego. Obok niezbyt czytelne pozostałości zamku i kaplica odpustowa zbudowana przed II wojną na pozostałościach dawnego arsenału zamkowego. Wśród stawów, mostków i wysepek rozlokowana jest droga krzyżowa. Niedaleko rynku znajduje się współczesna, czynna prawosławna cerkiew p.w. św. Michała Archanioła i dzwonnica-brama będąca pozostałością po dawnej cerkwi unickiej.

Kodeń.Kościół parafialny pw. św. Anny

Kościół p.w.św.Ducha.Dawna cerkiew zamkowa

Kaplica odpustowa

Lokalne przysmaki

Kodeń.Cerkiew p.w. św. Michała Archanioła

Brama-dzwonnica dawnej cerkwi unickiej

Po długim spacerze ruszamy dalej i docieramy do celu wyprawy czyli do Kosomłotów, niewielkiej nadbużańskiej wsi. Cerkiew neounicka w Kostomłotach jest unikatem i reliktem historii wschodnich terenów Rzeczypospolitej. To jedyna funkcjonująca świątynia tego obrządku na świecie. Problem polega na tym,że w naszej historii przez wieki na wschodnich ziemiach królowało prawosławie, którego centrum religijne znajdowało się zazwyczaj u naszych wrogów. Była więc Unia Brzeska w wyniku której powstał kościół unicki uznajacy dogmaty kościoła katolickiego i zwierzchnictwo papieża, w zamian za to zachowując swój obrządek, kalendarz juliański i organizację kościelną. Kościół unicki dotrwał do zaborów. W latach dwudziestych XX wieku część wiernych na Podlasiu zdecydowała się odnowić unię z kościołem katolickim. Do 1939 powstało 47 parafii neounickich. W okresie II wojny światowej III Rzesza i Związek Radziecki przeprowadziły kolejną likwidację kościoła unickiego na ziemiach polskich. Dzisiaj kościół neounicki w Polsce posiada jedną parafię, w Kostomłotach, licząca około 140 wiernych, a w całej Polsce w obrządku neounickim ochrzczonych jest około 300 wiernych. Formalnie, jako samodzielne wyznanie parafia podlega bezpośrednio papieżowi jednak od 2007 r. opiekę biskupią nad parafią sprawuje biskup siedlecki jako delegat apostolski. Sporo czasu spędzamy w cerkwi słuchając opowieści popa, a właściwie księdza birytualisty czyli księdza katolickiego mającego prawo odprawiania mszy w obu obrządkach, o historii i o codzienności tej niezwykłej parafii.

 

Kostomłoty. Cerkiew neounicka

Ruszamy dalej. Mijamy kilka obiektów militarnych w okolicach Terespola, pozostałych po twierdzy brzeskiej i kierujemy się w stronę naszej bazy wypadowej. Po drodze zaglądamy do Lebiedziewa na tamtejszy mizar. To jeden z siedmiu zachowanych cmentarzy muzułmańskich w Polsce. Jest schowany w gęstym lesie przez co robi inne wrażenie niż ten w Studziance, który oglądaliśmy dwa lata temu.

Mizar w Lebiedziewie

Fort pod Terespolem. Dzisiaj kawiarnia.Niestety nieczynna.

 

7 dzień

Minęło sześć dni pobytu a my nie byliśmy jeszcze w Lublinie. Poważny nietakt! Po drodze zerkamy na wodne skrzyżowanie koło Łęcznej gdzie „mostem” nad rzeką Świnka przepływa kanał Wieprz-Krzna. Rzadkie rozwiązania. Widać wyraźnie to co podejrzewaliśmy spacerując po poleskich mokradłach. Rok jest bardzo suchy. Dwa lata temu oba cieki były pełne wody. Teraz bardziej niż woda króluje w nich trawa.

 

Kanał Wieprz-Krzna

 

Nie mamy żadnego konkretnego planu na zwiedzanie Lublina. na początek powłóczymy się po Starym Mieście. Bylismy tutaj wiele razy ale na pewno cos ciekawego wymyślimy. Na miejscu decydujemy się na zwiedzanie podziemi bo nie ma zbyt wielkiej kolejki do wejścia. To kolejne podziemia do kolekcji po Wieliczce odwiedzonej w zamierzchłej, szkolnej jeszcze historii, Opatowie, Sandomierzu, Chełmie i Krzemionkach Opatowskich. Do obejrzenia zostało trochę i to tych najbliższych domu – Tarnowskie Góry razy dwa i Zabrze. Po wyjściu z podziemi zaliczamy nasza lubelską klasykę - spacer po uliczkach i zaułkach, gofry na Placu Przy Farze a potem zerkamy do dominikanów czy przypadkiem podziemia nie są już udostępnione do zwiedzania. Resztę dnia przeznaczamy na spacer po pięknym uniwersyteckim ogrodzie botanicznym.

 

Inscenizacja "Pożar Lublina"

Jak widać atrakcji nie zabrakło :)

W ogrodzie botanicznym

 

 

8 dzień

Kierunek Puławy. Zobaczymy czy Domek Grecki i Świątynia Sybilli są już wyremontowane. Po drodze stajemy w Dysie. Kiedyś wymieniany był często w literaturze wojennej ze względu na to,że w 1944 roku stacjonowały tu 1 Pułk Lotnictwa Myśliwskiego „Warszawa” i 2 Pułk Nocnych Bombowców "Kraków". Nas jednak przyciągnął tutaj miejscowy kościół i jego związki z Anną Stanisławską. Parafia powstała za panowania króla Ludwika Węgierskiego. Obecna murowana świątynia stanęła w drugiej połowie XVI wieku. Pierwszym wzniesionym obiektem była kwadratowa wieża z kamienia, która pełniła jednocześnie funkcje obronną. Z czasem została rozbudowana o babiniec, kruchtę, zakrystię i dzwonnicę. Pod koniec XVII wieku właścicielką okolicznych  włości, po burzliwym małżeństwie z Warszyckim i po tragicznych małżeństwach z Oleśnickim i Zbąskim została Anna Stanisławska, która  postanowiła od nowa uposażyć ograbiony i zniszczony podczas Potopu kościół. Większość obecnego wystroju świątyni, jak i najstarsze obrazy, pochodzą z tego okresu.

 

Kościół w Dysie

 

Ruszamy dalej. Niestety w Puławach remont zabytków trwa ale spacer po pałacowym parku i tak ma swoje zalety. Poza tym jest pretekst aby zajrzeć tutaj w przyszłości.

 

Odnowiona wieża wodna w Puławach

Puławy. Pałac Czartoryskich

 

Gołąb leży niedaleko Puław i ma co najmniej dwie atrakcje albo i trzy. Zależy jak liczyć. Kościół pw. Katarzyny i Floriana oraz Domek Loretański w Gołębiu to zabytki z najwyższej półki. Kościół jest w remoncie więc obejrzeliśmy jedynie z zewnątrz jego interesującą renesansowo-manierystyczną architekturę. Według współczesnych badań do groty, w której znajduje się bazylika Zwiastowania w Nazarecie, było domurowane pomieszczenie stanowiące z grotą jedną całość. W 1291 r. krzyżowcy zostali wyparci z Palestyny i najprawdopodobniej wówczas rodzina Angellich nakazała rozbiórkę kamieni i przewiezienie ich do Loreto. Tu w 1294 r. został z nich wybudowany Święty domek. W miejscu, w którym pomieszczenie stykało się z ścianą groty został ustawiony ołtarz. Wnętrze domku oświetla tylko jedno okno. Zgodnie z legendą, przez to okno archanioł Gabriel przybył z posłannictwem. Powstałe w Polsce domki loretańskie [Głogów, Głogówek, Kraków, Bydgoszcz, Gołąb, Warszawa i najbliższe nas świętokrzyskie Piotrkowice] są pomnikami popularności kultu Matki Bożej Loretańskiej, uprawianego zwłaszcza w czasach kontrreformacji. Domek loretański w Gołębiu został zbudowany ok. 1634 r. Największą pomoc finansową ofiarował słynący z pobożności kanclerz Jerzy Ossoliński, który wraz z kanclerzem odbył podróż do Włoch aby dokonać pomiarów i opisu pierwowzoru - Santa Casa w Loreto. Jak podają źródła kościelne, król Kazimierz Sprawiedliwy wzniósł w latach 1170–1173 dwa kościoły drewniane: jeden pod wezwaniem Św. Katarzyny Aleksandryjskiej i drugi pod wezwaniem Św. Floriana. Po śmierci jednego z proboszczów w roku 1419 jego następca wystąpił o połączenie tych dwóch parafii w jedną. W latach 1626–1638 wybudowano obecny kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP, Św. Floriana i Św. Katarzyny.

 

Kościół pw. Katarzyny i Floriana

Domek Loretański

 

Obok kościoła stoi figura św.Jana Nepomucena. Stawiano je przy mostach i przejściach przez rzekę. Według ludowego podania przypłynęła tu w czasie powodzi. Najprawdopodobniej jednak została ustawiona w tym miejscu na pamiątkę powodzi, jaka nawiedziła Gołąb w 1808 roku. Poziom wody zaznaczony jest na Domku Loretańskim.

 

Muzeum Nietypowych Rowerów znajdowało się w planach już od dwóch lat ale albo nie było po drodze albo czasu było za mało. Twórcą muzeum jest pan Józef Majewski, który przez wiele lat uczył młodzież zawodu w jednej z dęblińskich szkół technicznych. Uczniowie w ramach prac dyplomowych wykonywali rowery według własnych projektów. Większość rowerów ma ponad 30 lat a pochodzą z czasów, kiedy ciężko było kupić części. Największą atrakcją jest to,że wszystkie eksponaty można wypróbować w ruchu! Oj! Działo się!

 

Pojazd o najprostszej konstrukcji co nie oznacza,że najprostszy w użytkowaniu.

Trochę historii - obręcz koła wykonana z trzech sklejonych ze sobą wygiętych z drewna pierścieni.

Rower, w którym ruchome są kierownica i siodełko. Zapewnia to minimalny promień skrętu a nawet możliwość jazdy bokiem.

Rower z przednim napędem. Łatwy do parkowania a przy tym nieatrakcyjny dla złodziei bo niełatwo nim odjechać.

Kolejny model z przednim napędem i z rewolucyjnie umieszczoną kierownicą.

Ten model niestety nie został zaprezentowany w pokazie dynamicznym. Podczas jazdy rowerzysta leży na brzuchu.

Na pierwszy rzut oka - hulajnoga. Mimośrodowe ułożyskowanie tylnego koła pozwala jednak na jazdę przez wykonywanie rytmicznych przysiadów. Złapanie odpowiedniego rytmu nie jest jednak rzeczą prostą.

Na pierwszy rzut oka normalny rower. Diabeł tkwi w szczegółach a konkretnie w przekładni między kierownicą a widelcem. Skręcenie kierownicy w lewo powoduje obrót widelca w prawo. Już prowadzenie roweru jest problematyczne. Jazda bez zmiany połączeń neuronów wydaje się niemożliwa ale są tacy, którym po długi treningu się to udaje

Rower poziomy – podobno mniej męczący na długich trasach. Najtrudniejszy jest start podczas którego jedna noga naciska pedał a druga niczym na hulajnodze pomaga rozpędzić rower. Pewnie w tym tkwi tajemnica długich przejazdów. Nie opłaca się często zatrzymywać :)

To wcale nie jest takie proste jak się wydawało :)

Rower o mimośrodowo osadzonych kołach. Na równej drodze hasa niczym źrebak.

Rower dla kosmonautów. Po zahamowaniu rowerzysta przetacza się się na zewnętrznej obręczy. Kosmos!

 

Zbliża się nieuchronnie koniec wakacyjnej eskapady więc odwlekamy powrót do Wólki. Postanawiamy zatrzymać się w Kazimierzu. Jest sobota więc miasto jest nieco oblężone ale nad Wisłą późnym popołudniem jest pustawo. Odwiedzamy stary kirkut a potem siedząc w pływajacej kawiarence obserwujemy pomysłowość kazimierskich szkutników.

 

Kirkut w Kazimierzu

 

9 dzień

Wracamy do domu. Jadąc z Biłgoraja do Niska, w pobliżu Banachów, natknelismy się na położone kilkadziesiąt metrów od siebie dwa obiekty upamiętniające wydarzenia z września 1939 roku a związane z jednostkami, które w różny sposób powiązane są z wojennymi dziejami na terenie Jury. Na skrzyżowaniu dróg znajduje się pomnik z napisem:


Dnia 14.09.1939r niemieckie lotnictwo zbombardowało odpoczywający po długim marszu znad Sanu oddział z 12 pp 6 DP grupy operacyjnej „Boruta", zginęło 2 oficerów i 27 żołnierzy. Dnia 16.09.1939r 11 PP z 23 DP grupy operacyjnej „Jagmin" zaskoczył w Banachach niemiecką kompanię kolarzy otoczył ją i zniszczył. Dnia 16.09.1939r 73 pp 23 DP grupy operacyjnej „Jagmin" maszerujący w straży tylnej dywizji, zaskoczył i rozbił w Banachach oddział piechoty niemieckiej z baterią artylerii.

Poniżej znajdują się 42 nazwiska żołnierzy. 23 DP stacjonowała przed wojna w Katowicach a jej 11 pp w Tarnowskich Górach. To z 11 pp pochodził III batalion, którego żołnierze walczyli pod Kleszczową k/Pilicy. Kilkadziesiąt metrów dalej znajduje się cmentarz , na którym zostało pochowanych 126 polskich żołnierzy poległych we września 1939 roku. Betonowe mogiły opatrzone są napisami:
Nieznany żołnierz, poległ, na polu chwały. Na pomniku znajduje się napis :


Ojczyzno moja gdy cię mogę wspierać
Nie żal mi cierpieć, nie żal i umierać
Inż. Walery Bigay-Mianowski
ppor. 12 PP ur. 1908r
ppor. Jan Bochenek
Augustyn Cholewa
Józef Ligęza
i 25 nieznanych
polegli śmiercią
żołnierską 14 IX 1939r
Ku czci bohaterów
pomnik ten ufundowała
żona Walerego Bigay-Mianowskiego.

Na drugim pomniku znajduje się napis:

Kawaler orderu Virtuti Militari
Stanisław Weiss
Mgr praw ppor rez. 73 PP Armii Kraków
Ur. 10.V. 1910r / poległ 16.IX.1939r .
J.D.

 

 

Wakacje zbliżają się do końca. Wracamy przez Sandomierz gdzie tradycyjnie spożywamy „ostatnią wakacyjną wieczerzę”.

Za rok znowu będą wakacje...

...w planach jest wyjazd na północny wschód,wizyta nad Biebrzą i wyprawy śladem polskich Tatarów a w drodze powrotnej tradycyjna wizyta na Polesiu... :)